Fragmenty Pamiętników

I miejsce Maria Jonak

– Dzień Dobry! Czy jest żona pana Henryka? – zapytał.
– Nie. Mama jest w pracy – odparłam.
I wtedy mężczyzna, uznając, że ma przed sobą dość dorosłą osobę powiedział – Tata miał wypadek, ale nic wielkiego mu się nie stało. Ma kilka złamanych żeber i jest już przewieziony do szpitala górniczego w Murckach. Do widzenia.
Nogi ugięły się pode mną i ciemno zrobiło mi się przed oczami. Chwilę trwało nim ochłonęłam. Wpadłam do kuchni i wyłączyłam bulgoczącą kartoflankę. Ubrałam kurtkę i postanowiłam biec do mamy, aby ją zawiadomić. Ale wcale nie było to takie łatwe. Na portierni ZEG-u stał strażnik, który nie wpuszczał nikogo, kto nie posiadał przepustki na teren zakładu pracy. Ja, naiwnie sądząc, że w takiej wyjątkowej sytuacji wpuści mnie do mamy, poprosiłam go o to. Chłop niestety okazał się bezdusznym służbistą. Nie chciał nawet zadzwonić na dział mamy, twierdząc że po piętnastej centrala wewnętrzna nie działa. Ze łzami w oczach wyszłam z niegościnnego zakładu. I płakałam tak całą drogę powrotną do domu. I płakałam tak cały wieczór, dopóki mama nie przyszła z pracy. Nawet nie mogłam zadzwonić do szpitala, bo nikt z sąsiadów nie miał wtedy telefonu. Zresztą czy nieletniej, przez telefon, ktoś w szpitalu udzieliłby informacji o stanie pacjenta ? Mama przyjęła wiadomość o wypadku taty dosyć spokojnie mówiąc – Nie wiadomo co się dokładnie stało. Teraz jest już noc. Pojedziemy rano i wszystkiego dowiemy się w szpitalu.

II miejsce Amelia Haczek

Wiem natomiast jedno – trzeba to było opisać. Mój Śląsk jest piękny i bardzo go kocham, ale nie można przemilczeć jego dramatów. Piszemy wiele o dramatycznej historii Śląska, wszystkich trudnościach, przed którymi postawiła nas historia. Ale nie odpuściłabym sobie, gdybym nie opisała dramatów rozgrywających się za drzwiami familoków, mieszkań i domów. Dramatów, które na światło dzienne wychodzą dopiero gdy pod dom sąsiadów podjedzie policja, albo gdy dojdzie nas słuch, co się dzieje za ścianą. W pierwszym odruchu chciałam przekazać ulepszoną historię mojej rodziny, której górnicze korzenie sięgają co najmniej pięciu pokoleń. Chciałam opisać nadbudowaną przez siebie w dorosłym życiu śląską tożsamość. Jestem dumna ze swojego śląskiego pochodzenia. Zdecydowałam się jednak opisać swoją historię z perspektywy małej i nastoletniej Amelki, aby w jej oczach sprawiedliwości stało się zadość.

III miejsce Katarzyna Lach:

Myślę o tym, co napisałam, i wracam do pytania z początku – czy czuję się kobietą z rodziny górniczej? Nadal nie wiem. Przez te dwadzieścia parę lat pracy mojego męża na kopalni nigdy nie przyjmowałam tego jakoś szczególnie, symbolicznie – że to właśnie kopalnia. Nie obchodziliśmy specjalnie Barbórki, Seweryn nie ma nawet munduru górniczego. Bardziej boję się, że coś stanie mu się na drodze albo w górach po których kocha chodzić, niż że coś złego stanie się na kopalni.
A jednak ta jego praca zdeterminowała nasze życie. I w jakiś sposób rozumiem, dlaczego jest konkurs na pamiętniki kobiet z rodzin górniczych, a nie ma na pamiętniki mężczyzn z rodzin urzędniczych czy nauczycielskich. Kopalnia – dla mnie, osoby, która zawsze stała trochę z boku i nie czuła się częścią tej konkretnej śląskiej tradycji – jawi się jako bardzo specyficzne, bardzo męskie środowisko pracy. Z drugiej strony to właśnie dzięki tej pracy żyjemy godnie, mamy zapewnioną stabilizację, o której inni mogą tylko marzyć.
Jeszcze jedna refleksja, która przychodzi, gdy sama czytam te wspomnienia: jak bardzo zmieniało się postrzeganie pracy na kopalni – od pełnej estymy przez pogardę do obojętności, praca jak każda inna . Moim zdaniem każde z tych podejść jest złe i niepełne. Ale to już nie temat na pamiętnik.

III miejsce Anna Pacek:

Mało dotąd napisałam o pracy „pod ziemią” mojego dziadziusia. Pisałam, że codziennie żegnał się z wszystkimi członkami rodziny, idąc do pracy. Przeżył również poważny wypadek na kopalni. Nie wiem, w którym roku to było, ale nastąpił wybuch metanu i wszystkie lampki górnicze zgasły. Pożar nie nastąpił, ale lampek nie można było zapalić. Wszyscy rzucili się do ucieczki.
Mój dziadek po omacku sprawdzał, czy ktoś z pracowników nie stracił przytomności. Znalazł jednego nieprzytomnego i wziął go na plecy i biegł w ciemnościach. Na zakręcie źle oszacował odległość i uderzył głową w ścianę. Do końca życia miał czarny ślad na czole, gdzie głęboko pod skórę dostał się węgiel. Człowiek, którego dziadek uratował miał podobno małe dzieci.
Historię tę znam nie od dziadka, ale ojca, który opowiedział ją, kiedy pytałam o pochodzenie tego czarnego śladu.
Jak już pisałam, dziadek przepracował 50 lat w kopalni Sosnowiec. Przed wojną otrzymał srebrny krzyż zasługi, po wojnie brązowy krzyż zasługi. Był również członkiem NOT-u.

W końcu sierpnia 1952 roku dziadek dostał wylewu krwi do mózgu. Pamiętam, że pojechaliśmy wtedy – ja i mój tato do Sosnowca, gdzie mieszkał. My mieszkaliśmy wtedy w Katowicach. Był 31 sierpnia. Miałam następnego dnia iść po raz pierwszy do szkoły. Dziadzio leżał w domu. Był blady i wycieńczony chorobą, ale ucieszył się na nasz widok. Babcia już od roku nie żyła. Dziadkiem opiekowała się mieszkająca nadal w domu rodzinnym ciocia Wanda. Wróciliśmy do domu bardzo późno, bo była jakaś awaria elektryczności i wszystkie tramwaje stały.

Wtedy ostatni raz widziałam dziadka.

Wyróżnienie: Bogumiła Rostkowska:

Z okna miałam widok na duży plac, po którym chodzili ludzie. Przejechała ciężarówka, a nawet furmanka. Nagle włączył się ostry sygnał, buczał bardzo głośno, zaczęli biegać ludzie w kaskach, brudnych roboczych ubraniach i wjechało duże czerwone auto. Zaczęli z niego wyskakiwać ludzie z jakimiś plecakami, torbami wszyscy w kaskach. Jeden z tych miłych panów od gazet wpadł i zawołał: – Ściągnijcie ją z okna! Tylko, że ja stałam już na parapecie i mocno trzymałam się klamki z przejęciem wpatrując się w nagły ruch na placu. Nawet zapomniałam zatykać uszy, a syrena nadal buczała. Gdy mama usiłowała mi zdjąć palce rąk z klamki i wziąć z parapetu, tuż przed oknem przebiegli panowie z człowiekiem leżącym na zielonych brezentowych noszach. Człowiek ten miał w głowę wgnieciony kask i całą czerwoną twarz, a ręka zwisała mu bezwładnie. Zaraz za nimi biegli następni. Znowu wszedł ten pan i powiedział do mnie z uśmiechem, że to tylko takie ćwiczenia i nic się nie dzieje i dał mi czekoladę. Zdziwiłam się bardzo i bez przerwy pytałam mamę o ten kask, dlaczego był wciśnięty w głowę. Mama powiedziała, to jest hełm a nie kask. Nie wiedziała chyba co mi ma więcej odpowiedzieć, aż w końcu jej koleżanka powiedziała, że ten górnik pojedzie do szpitala i wyzdrowieje. Zaczęłam płakać i dalej pytać co ten górnik tu robił. Dowiedziałam się, że to jest kopalnia i górnicy wydobywają węgiel, a na kopalni zdarzają się wypadki. Upewniłam się, że mama nie jest górnikiem. Ta miła pani powiedziała mi, że one pracują w biurze w Radzie Zakładowej i dbają, żeby górnicy byli zadowoleni. Ci panowie to są radcowie.  Dla mnie było to bardzo niezrozumiałe i przerażające. Aż do powrotu do domu ściskałam mocno mamę za rękę. Pytałam o tatę, ale mama zapewniła mnie, że nic mu się nie stało.

Wyróżnienie: Milena Zuber:

 Jak mąż wychodził na „gruba” codziennie, robiłam śniadanie, zawsze kanapki miał gotowe, ja i mąż wstawaliśmy przed 5.00 rano, stres był zawsze, towarzyszył nam jakby z nami mieszkał. Obowiązki domowe trzeba było wykonać, ja przyzwyczaiłam się do tego stresu szybko. Najgorszy czas był wtedy, gdy nie wracał o tej porze co miał być, to strach robił swoje, różne wizje miałam przed oczami. Wydzwaniałam, wydzwaniałam, ale jak już wyjechał na górę, to przeważnie od razu oddzwaniał i uspokajał mnie, jak szedł z „szoli do łaźni”. (…)

Kopalni w Suszcu już nie ma, zamknięta. Ale wspomnienia, emocje nadal są w nas. One scalają nas, tak samo jak nasza miłość.  (…)

Gdy rozmawiałam z Rodzicami na ten temat, gdy prosiłam o wspomnienia, bo jestem najmłodsza, nie pamiętam tyle co moje starsze siostry, mama i tata przerywali rozmowę płacząc razem i przytulając się. Widać, że razem żyli tam na kopalni, mama duchowo łącząc się wspierała tatę w pracy.
Gdy zadzwoniłam do Sióstr, by mi opowiedziały o życiu w rodzinie górniczej, odpowiedziały – „Idź do mamy i taty, oni wiedzą najlepiej”.

Ta rozmowa z Rodzicami była lekcją życia dla mnie, jeszcze większego podziwu dla Nich. Nie wiem czy sama dałabym radę być żoną górnika…..a może to miłość sprawia, że ma się tę siłę?
Na koniec moja refleksja – córki górnika:
KOPALNIA to miejsce ciężkiej pracy
Kochanie najbliższych, dla których wszystko się zrobi, zaryzykuje nawet swoje życie
Obowiązek wobec najbliższych i wobec współtowarzyszy pracujących razem
Pamięć, że patronka święta Barbara może wszystko wyprosić u Pana Boga (dlatego moja siostra pierwsza ma tak na imię)
Ambicja przezwyciężenia strachu, lęku, stresu w codziennym życiu
Lojalność wobec Pracodawcy, Państwa i Obywateli, bo ta praca przecież dla całego społeczeństwa jest bardzo ważna
Niezłomność w ratowaniu drugiego człowieka, niebezpieczeństwo każdego dnia w pracy
Interwencja, gdy trzeba pomóc, jak również wybłaganie tej interwencji Bożej
Angażowanie się w sprawy wspólnoty, w sprawy górnicze, w sprawy rodzin osieroconych, podtrzymywanie tradycji, aktywność
KOPALNIA to część życia mojej rodziny, z czego jestem bardzo dumna!

Scroll to Top